GRUDZIEŃ: BETLEJEM KRAKOWSKIE, BETLEJEM POLSKIE, BETLEJEM CHORZOWSKIE…

Betlejem krakowskie, Betlejem polskie, Betlejem chorzowskie…  

 

 

Jesce ja nie bacę, zeby moje ocy
Oglądały kiedy takie ślicne nocy
Jak dzisiejsa nocka. 

Lucjan Rydel: Betlejem polskie 

 

 

Krakowskie szopki są trwałym kulturowym dziedzictwem sztuki ludycznej wpisanej w okres bożonarodzeniowy oraz w krakowski krajobraz, historię miasta i jego współczesność. Zawierają też często intrygujące komentarze do czasu, w którym te urokliwe dzieła powstawały. Są rozpoznawalnym kulturowym znakiem. Co ciekawe, ujmują tym, co można byłoby nazwać kiczem, a przecież przy całej swej perlistości przede wszystkim inspirują i zachwycają, pozostając także świadectwem kunsztu, pasji, pracowitości.  

Tradycyjne szopki mają charakter wielowieżowych obficie dekorowanych konstrukcji, które kojarzą się z krakowskimi zabytkami, przede wszystkim Bazyliką Mariacką. Znaczenie krakowskiego szopkarstwa przejawia się nie tylko w jego efektowności i popularności. Szopki znalazły się w grupie pięciu pierwszych tradycji wpisanych na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego (wpisu dokonano 23.05.2014, szopki umieszczono jako drugą pozycję na Liście). Dodajmy w tym miejscu, że dzięki koordynacji Muzeum Hutnictwa w tym roku na listę wpisano niematerialne dziedzictwo kultury hutniczej. Podobnie stało się z zachwycającym Pochodem Gwarkowskim w Tarnowskich Górach. W roku 2018 r. szopkarstwo krakowskie znalazło się również na liście reprezentatywnej niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO. Było to pierwsze z terenu Polski zjawisko kulturowe przekazywane z pokolenia na pokolenie wyróżnione wpisem na listę światową (do tej pory jest jedynie 6 takich wpisów z terenu Polski).  

Jako grudniowy eksponat miesiąca prezentowany w Muzeum Hutnictwa wybraliśmy jedną z tradycyjnych krakowskich szkopek, znajdującą się w naszych zbiorach. Jej autor to Andrzej Borucki (1953-2018). Z zawodu był geodetą, z zamiłowania także „szopkarzem”, który po raz pierwszy wziął udział w konkursie na najpiękniejszą szopkę w roku 1982. Potem jeszcze wielokrotnie zgłaszał akces, wpisując się w liczny poczet twórców i zdobywając nagrody oraz wyróżnienia. Jest autorem blisko 50 szopek, znajdujących się w Muzeum Krakowa, a także w wielu zagranicznych miejscach od Japonii i Gruzji aż po Włochy, Niemcy, Holandię i Stany Zjednoczone. Szopka wykonana w 1995 r. trafiła – jak wspomnieliśmy – do Muzeum w Chorzowie, obecnie Muzeum Hutnictwa. Pierwszy konkurs na najpiękniejszą szopkę zorganizowano na krakowskim rynku (przy pomniku Adama Mickiewicza) w 1937 r. z inicjatywy Jerzego Dobrzyckiego. Można uznać to za przejaw troski o nienazwane jeszcze wówczas niematerialne dziedzictwo. Przerwa w organizacji konkursu miała miejsce tylko w okresie hitlerowskiej okupacji. Obecnie (od 1946 r.) organizacją konkursu zajmuje się wymienione już Muzeum Krakowa.  

Historia rozczulających stajenek rozpoczyna się w Asyżu i sięga 1223 r., kiedy to św. Franciszek po raz pierwszy pokazał historię narodzin Jezusa Chrystusa, nie wahając się wykorzystać do tego rekwizyty oraz żywe zwierzęta, magicznie inscenizując ewangeliczny przekaz o przyjściu na ziemię Boga w ludzkiej postaci. Przedstawienia obrazujące to wydarzenie ujmują oczywistym kluczem skojarzeń: Maria – Matka Jezusa, jego opiekun (a jej mąż) – św. Józef, pastuszkowie, trzej magowie i betlejemska gwiazd ich prowadząca. Jest też wołek i osiołek. W ewangeliach o tych zwierzętach nie czytamy, ale ich wzruszającą obecność zawdzięczamy prorokowi Izajaszowi, który w pierwszych zdaniach swojej Księgi napisał: „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie”. Tak, często doświadczamy tego, że zwierzęta bardziej bywają czujne niż człowiek… Jakże pięknie odczytał to Biedaczyna z Asyżu, który darzył je tak wzniosłym uczuciem…  

Szybko (najpierw za sprawą franciszkanów) stajenkowy obyczaj rozlał się na całą katolicką Europę, w Polsce przyjmując formę jasełek (jasła to zagrody pod żłobem, także karmniki, dla trzody, gdy w oborze żłobów nie było). W XVI w. pojawiły się wędrowne jasełka bożonarodzeniowe (przedstawienia lalkowe lub aktorskie), wkrótce takie, które ściśle odwoływały się do polskich realiów (stąd częsta obecność np. bohaterów narodowych). Jednocześnie w kościołach zaczęto tworzyć rozbudowane dekoracje, będące niejednokrotnie tłem dla odgrywanych misteriów. Jędrzej Kitowicz w Opisie obyczajów za panowania Augusta III pisał: „Pomienione jasełka były to ruchomości małe, ustawione w jakim kącie kościoła, a czasem zajmujące cały ołtarz niżej i wyżej po bokach (…). Była to pośrodku szopka mała na czterech słupkach, daszek słomiany mająca (…). W górze szopki pod dachem i nad dachem aniołkowie unoszący się na skrzydłach, jakoby śpiewający Gloria in excelsis Deo”. Biskup poznański Teodor Kazimierz Czartoryski (1704 –1768) zaniepokojony daleko idącą swobodą prezentowania jasełek i brakiem w ich przedstawieniach ortodoksji, zainicjował wprowadzenie zakazu wystawiania w kościołach ruchomych szopek (1736 r.). Bywało, że przepędzano gorliwych jasełkowiczów z kościołów siłą, „z batogiem” w ręku. Tymczasem jednak poza obrębem świątyń nadal je – i to z powodzeniem – kultywowano. Siła ich oddziaływania zdawała się być nie do zatrzymania. Zygmunt Gloger w opracowaniu Gody, kolęda, jasełka przypomniał, że zwyczaje szopek, gwiazdy betlejemskiej i Heroda w polskiej kulturze zastąpiły obchodzone u schyłku roku pogańskie Gody, nadając im wymiar chrześcijański. Na Śląsku do dziś Święta Bożego Narodzenia określane są właśnie słowem „Gody”, zaś szopka, czy stajenka to „Betlyjka”, (Ślązacy zachowali wiele staropolskich słów, jak chociażby żymła na nazwanie bułki, na pozostałych ziemiach polskich to słowo najczęściej jest nierozpoznawalne).  

Na przełomie wieków XVIII i XIX zaczęła kształtować się tradycja obnoszenia szopek w postaci drewnianych modeli budynków. Nie miały charakteru stajenek, ale raczej kształt ratuszy miejskich lub szlacheckich dworów. Niedługo potem w drugiej połowie XIX w. kształtować zaczęła się historia „szopek krakowskich”, inspirowanych architekturą miasta, znacznie różniących się od innych. Celowali w kunsztownych pracach konstruowania szopek zwłaszcza mieszkańcy ówczesnych przedmieść Krakowa, szczególnie murarze. Zimową porą, gdy kończyły się prace budowlane na zewnątrz szukano innych źródeł dochodu. Rzeźbili więc z drewna figurki-zabawki, robili też małe szopki. Jedne powstawały po to, by można było je sprzedać, inne by ustawiać je pod „drzewkiem” (choinką), jeszcze inne, by służyły przedstawieniom, głównie wiejskich kolędników. Ponieważ na przełomie XIX i XX w. zespołów szopkarskich było sporo, zapraszaną do domu z przedstawieniem grupę wybierano wedle kryteriów szopek, które obejrzeć można było na Rynku Głównym. 

Wzorem dla dzisiejszych szopek, w tym wystawianej w naszym muzeum, jest ta zrealizowana przez Michała Ezenekiera, mieszkańca Krowodrzy. Wytworzony został w ten sposób jedyny w swoim rodzaju, oryginalny kanon. Szopki to imponujące, bogato zdobione konstrukcje z lekkich materiałów (najczęściej sklejki). Rozpoznajemy w nich zminiaturyzowane obiekty zabytkowej architektury Krakowa (ze wspomnianą już Bazyliką Mariacką jako główną inspiracją) połączone w sposób fantazyjny. Najstarsza zachowana szopka podklejona jest gazetą, na której widnieje data 1898 r. (jest to więc najpóźniejszy możliwy rok jej powstania, choć prawdopodobne jest, że owa podklejka stanowi element naprawiania szopki zniszczonej w czasie kilku sezonów używania). Oglądając gromadzone w muzeach kolekcje szopek, zaobserwować można przemiany ich formy. Mimo że wciąż podstawowymi materiałami do tworzenia szopek są sklejka i tektura, kolorowe papiery coraz częściej zastępowane są folią aluminiową, papierami metalizowanymi, hologramowymi i brokatowymi, zaczęto sięgać też po gotowe ozdoby pasmanteryjne. Coraz częściej szopki są też zmechanizowane i podświetlane. Przyjmują różne rozmiary (od kilkunastu centymetrów do ponad 3 metrów wysokości). 

Uroda krakowskich szopek emanowała. Znajdują się nie tylko w kolekcjach wielu muzeów na świecie, czy w zbiorach prywatnych. W latach 60. XX w. w noc sylwestrową po północy zaczęto w telewizji nadawać cykliczny satyryczny program „Szopka noworoczna”. Była to wówczas praktycznie jedyna możliwość, by w peerelowskiej rzeczywistości móc oficjalnie żartować z polityki, jednak już w latach siedemdziesiątych zakazano tej praktyki, wznawiając dopiero na krótko w dekadzie następnej. Szopki noworoczne powróciły na antenę w latach dziewięćdziesiątych XX w. 

Narodziny Chrystusa w polskiej kulturze stały się nie tylko bogatym rezerwuarem etnografii i obyczajowości, ale także polskiej literatury, czego egzemplifikacją niech będzie wystawiona w grudniu 1904 r. we Lwowie, a w styczniu 1905 r. w krakowskim Teatrze Ludowym sztuka Betlejem Polskie Lucjana Rydla (1870-1918). Szybko zyskała ogromne powiedzenia, wpisując się w bogate bożonarodzeniowe tradycje polskie.  

Dodajmy na koniec, że w chorzowskim kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa od lat wystawiana jest imponująca stajenka, obejmującą całe prezbiterium – przykład niezwykłości tego wyjątkowego kulturowego motywu. Słynna i tłumnie odwiedzana jest także imponująca stajenka w bazylice św. Ludwika IX Króla i Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Katowicach –Panewnikach (parafii franciszkańskiej).   

Jacek Kurek

Poprzednie eksponaty miesiąca:

LISTOPAD: SNYCERZ BOGÓW

Eksponat miesiąca – październik

Eksponat miesiąca – wrzesień

Eksponat miesiąca – sierpień

Eksponat miesiąca – lipiec

Eksponat miesiąca – czerwiec

Eksponat miesiąca – kwiecień

Eksponat miesiąca – marzec

Eksponat miesiąca – luty

LISTOPAD: SNYCERZ BOGÓW

W małym miasteczku żyją święci
z drewna  kozikiem tak wycięci,
że im po brodach ciekną jeszcze
pachnące mirrą niebios deszcze
Tadeusz Nowak

 

Pierwszy dzień listopada jest w Polsce bardzo ważnym, często jednak mylimy Dzień Zaduszny, czyli wspomnienie zmarłych (2 XI) z radosną uroczystością Wszystkich Świętych (1 XI). Wedle kanonu wiary Kościoła rzymskokatolickiego 1 listopada to świętowanie życia, a nie wspomnienie śmierci, w istocie nie jest poświęcony żałobie, ale triumfowi istnienia. Dlatego też listopadowe eksponaty miesiąca w Muzeum Hutnictwa wiążą się właśnie ze świętymi pańskimi przedstawionymi we wzruszającej odsłonie wybitnej sztuki ludowej. Znajdujące się w zbiorach placówki rzeźby przedstawiające św. Jan Nepomucena i niezidentyfikowaną świętą. Są dziełem urodzonego i zmarłego w Gorzeniu Dolnym Jędrzeja Wowry (1864-1937), a mówiąc ściślej Andrzeja Wawry. Był synem Jana (wójta Gorzenia) i Katarzyny Wawrów i jednym z ich dziewięciorga dzieci. Opuszczając miejsce urodzin w poszukiwaniu pracy, trafił do kopalń Ostrawy i Karwiny. W drugim z tych miast uległ wypadkowi. Gdy wrócił do Gorzenia, pracował w papierni, a także jako drwal. Założył rodzinę, żeniąc się z Marią Gużdzionką (Guzek). To dzięki niej poznawał życiorysy świętych, których zaczął rzeźbić. Ona w przeciwieństwie do męża potrafiła czytać.

Po śmierci ojca przejął jego (zadłużone) gospodarstwo. W związku z tym, że nie mógł utrzymać rodziny niebawem znów wyjechał. W 1904 r. przydarzył mu się kolejny wypadek, tym razem w kopalni w Michałkowicach (obecnie dzielnicy Siemianowice Śląskich) i został pomocnikiem grabarza. Nie wykonywał jednak tej pracy długo i znów wrócił do Gorzenia. Wówczas zmarła jego żona. Niebawem zawarł związek małżeński powtórnie, tym razem z  Marianną Kołek z Gorzenia (1905). Doczekali się czwórki dzieci. Wkrótce raz jeszcze wyjechał (z całą rodziną) i trafił do Wrocławia, ale i tam zdarzył się wypadek. Przygniótł go wóz. Ostatecznie na stałe wrócił do Gorzenia. Pracował przy budowie linii kolejowej wiodącej z Wadowic do Suchej Beskidzkiej. Tłukł kamienie, ale mocno już osłabiony najchętniej rzeźbił – talent przejawiał od młodości rzeźbiąc, ale trudne warunki materialne zmuszały go do podejmowania innych prac. Już wkrótce miało się to jednak zmienić, a głównym źródłem dochodów Wowry stała się sprzedaż (głównie na odpustach) własnego autorstwa świątków.

Nie powinno być zaskoczeniem, że ten skromny, choć wybitnie utalentowany rzeźbiarz spod Wadowic popularność zyskał w okresie międzywojennym dzięki wsparciu cenionego poety i pisarza, niezwykłej osobowości Emila Zegadłowicza (1888-1941). Obaj serdecznie się przyjaźnili. Poznała ich żona Wowry – Marianna, która w 1923 r. w obliczu trudnej sytuacji materialnej zaniosła do dworu literata kilka rzeźb męża na sprzedaż. Zegadłowicz autor m.in. głośnych książek Zmory (1935) i Motory (1938) od tamtej chwili miał wręcz do Wowry słabość: poświęcił mu balladę (rozpropagowując ludowe brzmienie jego imienia i nazwiska), wspierał, i też gromadził jego rzeźby (łącznie ponad 100).

Pisarz urodził się w Białej (obecnie to połowa Bielska-Białej), a wychował się Gorzeniu Górnym, w urokliwym dworze rodziców. Zmarł zaledwie w 53 roku życia w Sosnowcu. Tam też na cmentarzu parafii św. Tomasza został pochowany. Pracował w teatrze w Katowicach oraz w tamtejszym Konserwatorium Muzycznym. Przyjaźnie recenzował wiersze młodego Karola Wojtyły, o czym obecnie zadziwiająco niewiele się mówi, a często – co zaskakujące – nawet przeciwstawia się te dwie wybitne postaci związane z Wadowicami i ich fascynującym otoczeniem. W Wadowicach urodziła się także olśniewającego talentu śpiewaczka, aktorka i pedagog Ada Sari, czyli Jadwiga Szeyer (1886–1968). Zegadłowicz założył w Wadowicach grupę literacką „Czartak”. Nazwą ta określano jedną z budowli w niedalekim Mucharzu. W czasach PRL-u przyjęła ją do dziś istniejąca restauracja. Jej elewację zdobi charakterystyczna, przykuwająca uwagę mozaika, wykonana w zakładzie Łysa Góra nieopodal Brzeska. Odwiedzić ją można, przejeżdżając malowniczą drogą krajowej nr 28 (nazywaną „trasą karpacką”), prowadzącą przez Zator, Wadowice ku Nowemu Sączowi, pozwalającą zobaczyć Jezioro Mucharskie znajdujące się w granicach gmin Mucharz, Stryszów i Zembrzyce. To długo budowany retencyjny zbiornik na rzece Skawie. Zapora znajduje się w Świnnej Porębie. W 2019 r. uruchomiono tu elektrownię wodną. Trasa dalej prowadzi przez Suchą Beskidzka z jej legendarną Karczmą Rzym i tzw. Małym Wawelem, czyli renesansowym zamkiem położonym u stóp góry Jasień. A potem dalej ku Makowowi Podhalańskiemu i Jordanowowi i Skomielnej Białej i ostatecznie ku Medyce.

Emil Zegadłowicz wydawał też pismo „Czartak”. Do tej intrygującej grupy literackiej należały znaczące pisarki oraz znani poeci i pisarze, m.in. Janina Brzostowska, Zofia Kossak-Szczucka, Tadeusz Szantroch czy Edward Kozikowski, ale także wybitni ówcześni plastycy m.in.: Julian Fałat, Wojciech Weiss i Zbigniew Pronaszko. Zegadłowicza cechowała wyjątkowa twórcza wrażliwość oraz wyobraźnia. Posługiwał się wybornym słowem i zgromadził w Gorzeniu Górnym cenną kolekcję dzieł sztuki i pamiątek. Przejęło je w 2018 r. zamkowe muzeum w Suchej Beskidzkiej.

Emil Zegadłowicz sprawił, że Jędrzej Wowro stał się popularnym, wręcz modnym rzeźbiarzem, choć już wcześniej jego rzeźby można było kupić w trafice na wadowickim rynku. Zainteresował się nim m.in. urodzony w roku 1906, w przylegających do Wadowic Tomicach rzeźbiarz Wincenty Bałys, ale ceniła także dyrektorka żeńskiego gimnazjum Zofia Szybalska. Bałys zamordowany został przez Niemców w 1939, Szybalska odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi zmarła tragicznie 19 stycznia 1945. To Emil Zegadłowicz nazwał Jędrzeja Wowrę „Snycerzem Bogów”. Namówiony przez Zegadłowicza Wowro wykonał dwadzieścia drzeworytów, które zostały wydane drukiem (jako ilustracje Ballady o świątkarzu oraz w tece Piecątki beskidzkie Jędrzeja Wowra). Dzięki twórcy Motorów prace Wowry zobaczyć można było na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu (1929), ale i poza granicami kraju  m.in. na wystawie światowej, ale także Niemczech, Szwajcarii i w USA. W 1935 r. Wowro podczas uroczystości dożynkowych w Spale osobiście wręczył prezydentowi Ignacemu Mościckiemu przez siebie wyrzeźbioną figurę Chrystusa Frasobliwego.

Edward Kozikowski zanotował następującą godną uwagi wypowiedź Wowry na temat twórczości: „Ale muszę jeszcze wam powiedzieć, że jak zabierom [się] do robienia jakiego wizerunku, to musi być spokój taki że ino. Nawet kura nie śmie przebiec przede mną, gdy strugom, ani spoźrzeć na mnie nikt nie może, bo zaroz po głowie mąt mi taki chodzi, że nic a nic robić nie mogę. Toć wicie, panie, że te śtuke to trzeba mieć nie ino w palcach, ale i tu – w głowie. I gdy zaczynom te swoje robote, to mam wielkie utrapienie na głowie i strach, czy aby wydole. Jus od rana zaczynom od słowa bożego, bo jakby jakie insze brzyćkie słowo mioł w gembie, to jus nic z całej roboty[1]

Jędrzej Wowro do dziś pozostaje fascynującym ludowym twórcą i nie zmienia tego fakt, że do końca życia pozostał analfabetą. Prace Wowry znajdują się w licznych muzeach, m.in. w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu. Jak już wspomniano będący w zbiorach chorzowskiego Muzeum Hutnictwa św. Jan Nepomucen stoi ze skrzyżowanymi dłońmi. Pochyla się nieco w skromności, jaka cechuje świętość. Ubrany jest w sutannę i ząbkowaną u dołu komżę oraz pelerynkę spiętą sponą w kształcie kokardy pod szyją. Na głowie ma biret, trudno nie zwrócić uwagi na jego faliste, czarne włosy. Na sutannie Jana Nepomucena odnajdujemy krzyżykowy ornament, a na pelerynce z tyłu krzyż. Polichromia jest olejna. Wykonano ją na kredowym podkładzie.

I jest jeszcze druga rzeźba… Na prostokątnej profilowanej podstawie posadowiona została nieznana bliżej święta. Delikatnie odwraca twarz i wyciąga ręce. Prawą dłonią przytrzymuje najpewniej pastorał, a lewą krzyż, którego pionowa belka wsparta jest o prawy łokieć. Kobieta ubrana jest w długą szatę przepasaną sznurem. Na nim zauważamy pionowy krzyżykowy ornament. Ramiona świętej artysta okrył płaszczem z pelerynką. Ufryzowane, brązowe włosy kobiety opadają na plecy. Głowę zdobi korona z obręczą. Świętą otaczają gałęzie, zwieńczone koroną kwiatu. Intrygującym elementem rzeźby jest pastorał, jeżeli dobrze odczytujemy ten fragment rzeźby. Przedstawiana była z nim mało znana w Polsce św. Walburga, mająca także w ręce dzban lub fiolkę. Pastorał to także atrybut św. Scholastyki, siostry bliźniaczki św. Benedykta, podobnie jak krzyż i księga. Z pastorałem przedstawiona bywa też św. Klara. Czy jednak rzeźba naszej świętej w istocie przedstawiona został z pastorałem? Polichromia jest olejna zrealizowana na kredowym podkładzie. Twarz postaci i jej dłonie są beżowe, stopy złote, a szata fioletowa. Płaszcz z peleryną ma kolor zielony i ozdobią go złote obramowanie. Jest też na jej głowie złota korona i takiż krzyż, a fioletowy kwiat oraz zielone gałęzie i drzewa mają złote akcenty. Przyjmujemy, że rzeźba jest podobnie jak figura św. Nepomucena autorstwa Jędrzeja Wawry. Nie mamy jednak takiej pewności, dlatego prowadzimy dalsze badania. Ciekawi jesteśmy także, jak te arcydzieła polskiej sztuki ludowej trafiły do Chorzowa. W ciągu stu lat tradycji muzealnych w Chorzowie zgromadzono ponad sto tysięcy obiektów. Wartość wielu jest nadzwyczajna, także ich uroda. Rzeźby Jędrzeja Wowry są tego wspaniałym przykładem.

Jacek Kurek

 

[1]E. Kozikowski: Wspomnienie o Jędrzeju Wowrze [w:] Emil Zegadłowicz i Edward Kozikowski: O Jędrzeju Wowrze snycerzu beskidzkim. Wspomnienia, szkice, wiersze i opowiadania, Warszawa 1957, s. 26. Cyt. za Encyklopedią polskiego teatru. https://encyklopediateatru.pl/osoby/102518/jedrzej-wowro.

 

PAŹDZIERNIK: ZNAK TOŻSAMOŚCI. HERB KRÓLEWSKIEJ HUTY

Zanim miejscowości wchodzące w skład obecnego Chorzowa mogły poszczycić się wspólnym herbem Królewskiej Huty, urzędniczo identyfikowane były przede wszystkim dzięki pieczęciom. W Prusach upowszechniła je wola Fryderyka II Wielkiego. Król zobowiązał wszystkie wiejskie gminy, by dysponowały pieczęcią z wybranym godłem i odpowiednim napisem, wyraźnie określającym właściciela miejscowości. Godło dla wiejskich gmin było tym, czym dla miast herb. Najstarszą miejscowością wchodzącą w skład obecnego Chorzowa jest wieś Chorzów (dziś Chorzów Stary), którą miechowskim bożogrobcom książę opolski Władysław pozwolił lokować w 1257 r. Dlatego w jej godle umieszczono wywodzący się z herbu zakonu podwójny krzyż. Górne Hajduki zachowały w godle postać hajduka, trzymającego w ręku nakrycie głowy. Podobne było godło powstałej w okolicy dzisiejszej ul. Wolności kolonii Erdmanswille. Nie można wykluczyć, że w przypadku tej kolonii wizerunek przedstawiał jej założyciela Erdmanna Sarganka, posiadającego zresztą także Górne Hajduki. Dolne natomiast symbolizował na pieczęci św. Wojciech (niem. Adalbert) jednak nie jak w przypadku niedalekiego Radzionkowa w biskupim stroju pontyfikalnym, ale w symbolizującej męczeństwo długiej szacie. W ręku słynnego przedstawiciela rodu Sławnikowiców znalazło się wiosło. W Prusach, które Wojciech chciał uczynić chrześcijańskimi, tłum rzucił się na niego i jego towarzyszy, najpierw uderzając męczennika właśnie wiosłem.

Wróćmy jednak do Królewskiej Huty. Inna miejscowość, która rychło miała stać się jej częścią – Pniaki (nazywane czasem Pniokami) miała w godle św. Barbarę, patronkę górników. I owszem wielu z mieszkańców tej robotniczej kolonii było górnikami. Maciejkowice, które w 1930 r. znalazły się w obrębie Chorzowa (Starego), a w 1934 r. wraz z nim włączone zostały do Królewskiej Huty pieczętowały się wcześniej godłem przedstawiającym stąpającego konia (wskazującego na wciąż rolniczy charakter osady). Na pieczęci Szarlocińca do chwili przyłączenia go do Królewskiej Huty znajdowały się skrzyżowane młot i kilof na długich styliskach odnoszące nas do tradycji wielkoprzemysłowych. Już wkrótce błyskawicznie rozwijająca się Królewska Huta wchłaniała istniejące wokół niej osady, nie wyłączając znacznie starszych, a więc Chorzowa i wspomnianych już Hajduk.

Królewska Huta swój herb – którego wizerunek można zobaczyć w Muzeum Hutnictwa jako październikowy eksponat miesiąca – otrzymała z nadania króla Pruskiego Wilhelma I 18 października 1869 r. Było to zatem rok i cztery miesiące po tym, jak ten sam władca nadał jej prawa miejskie. Herb zaprojektowali heraldycy w Berlinie. Jest dwupolowy, a więc tarcza herbowa podzielona została na dwie części, prawą zajmuje czarny półorzeł pochodzący z herbu Prowincji Śląskiej i symbolizujący przynależność miasta do Śląska. Ptak przedstawiony jest z wpisanym weń krzyżem i księżycem na złotym polu. Krzyż to naturalnie symbol chrześcijaństwa, a półksiężyc bynajmniej nie islamu, ale szlachectwa. Lewe pole przedstawia, na czerwonym tle godło górnicze, tj. skrzyżowane, złote narzędzia (pyrlik i żelazko). Nad nimi złota litera „W” w koronie, monogram króla Wilhelma. Nad herbową tarczą umieszczono wywodzącą się z tradycji starożytnej republiki rzymskiej corona muralis z trzema blankami (złotą koronę w kształcie murów otrzymywał w starożytnym Rzymie ten, kto pierwszy wdarł się na nie podczas oblężenia, zrazu mógł to być każdy żołnierz, potem jedynie dowódca). Liczba baszt określała rangę miasta. Trzy baszty zdobiły herb najmniejszych miast, większe miały prawo do czterech, a stołeczne nawet pięciu. Intrygujący jest przypadek Berlina, którego tarcza zwieńczona została połączeniem corona muralis z zamkniętą bramą i koroną ozdobioną fleuronami, czyli stylizowanymi liśćmi.

Godło Królewskiej Huty trzymają: górnik i hutnik, co jednoznacznie zaświadcza o charakterze miasta. Herb umieszczono w kilku znaczących miejscach – miedzy innymi na fasadzie budynku Hotelu Reden (dzisiejszy Teatr Rozrywki), ale też nad wejściem do budowanego od 1877 r. ratusza na okrągłej pieczęci miejskiej z napisem „Der Magistrat Königshütte, Oberschlesien”. Co ciekawe także dziś (po przebudowie w okresie międzywojennym) na wieży ratusza znajduje się herb miasta a nad jego wejściem witraż z herbem na tle miasta.

Podobnie skonstruowany był herb gminy Bismarckhütte powstałej z połączenia w 1903 r. Dolnych i Górnych Hajduk, tyle że tu nad pyrlikiem i żelazkiem znajduje się korona z krzyżem, a pod litera B, co związane jest tyleż z Hutą Bismarck, co przede wszystkim z jej patronem, pochodzącym z książęcego rodu, a więc mającym prawo szczycić się koroną w herbie. Korona znajdzie się także w godle samego zakładu aż po czasy współczesne, niezależnie od najrozmaitszych zmian. Dodajmy jeszcze, że orzeł na złotym tle symbolizuje przynależność do Śląska, atrybuty przemysłowe – charakter gminy, cesarskie – jego pierwotnego właściciela.

Gdy w 1922 r. Królewska Huta znalazła się w granicach Polski zmiana herbu wydawała się koniecznością. Po 6 latach Rada Miejska podjęła uchwałę, na mocy której miastu nadano nowy herb – składał się z trzech pól – w prawym polu umieszczono godło państwowe, w lewym czarnego orła na złotym polu (orzeł śląski), w dolnym polu skrzyżowany pyrlik i młotek oraz piastowską koronę. Z łatwością możemy wskazać, jakie intencje przyświecały twórcom projektu, na jakie aspekty tożsamości miasta chciano zwrócić uwagę. Herb ten jednak nie wszedł do użytku, ponieważ ze względu na liczne błędy heraldyczne projekt został odrzucony przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wkrótce (1934 r.) do Królewskiej Huty włączono gminy Chorzów oraz Nowe Hajduki, a połączone miasto nazwano Chorzowem. Władze znów zaczęły myśleć o nowym herbie. W 1936 r. rozpisano konkurs na projekt, gdzie zaznaczono, iż herb powinien „odpowiadać ogólnym zasadom heraldyki, symbolizować łączność miasta z Rzeczpospolitą Polską od najdawniejszych czasów (…) wskazywać na charakter przemysłowy miasta Chorzów; być prosty w rysunku i łatwy do wykonania we wszystkich materiałach”. Spośród nadesłanych prac wybrano projekt zaproponowany przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego pracujących pod kierownictwem prof. Jana Konstantego Dąbrowskiego przy udziale chorzowianina Jana Czarneckiego. Znany do dziś herb miasta składa się z dwóch elementów – półorła Piastów Śląskich (złoty orzeł na niebieskim tle) oraz krzyża Bożogrobców Miechowskich (założycieli i właścicieli wsi Chorzów). Rada Miejska projekt zatwierdziła 9 września 1936 r., a po niespełna dwóch latach (14 czerwca 1938 r.) zarządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych Rzeczpospolitej Polskiej nowy herb został oficjalnie przyjęty. Wraz z flagą (niebiesko-czerwoną zatwierdzoną również w 1938 r.) oraz hejnałem (od 1997 r.) stanowią znaki Miasta Chorzów, co formalnie potwierdza to Statut Miasta Chorzowa w rozdziale II, § 6.

Budujące wspólnoty społeczności potrzebują znaków, pod którymi mogą się łączyć i które pozwalają na autoidentyfikację. Są wyrazem tożsamości i powodem dumy, źródłem trwania.

 

dr Jacek Kurek

WRZESIEŃ: MODEL NAJSTARSZYCH ZABUDOWAŃ HUTY KRÓLEWSKIEJ AUTORSTWA ZDZISŁAWA OCHOCKIEGO

Arcydzieło przemysłowej architektury 

Huta „Królewska” zaprojektowana została przez Johanna Friedricha Weddinga we współpracy z Johnem Baildonem w 1797 r. Budowę pierwszego wielkiego pieca – będącego jej sercem – ukończono późną wiosną 1802 r., 25 września 1802 r. miało miejsce jego rozpalenie, a po dwóch dniach nastąpił pierwszy spust surówki. Miesiąc później, 26 października hutę oficjalnie otwarto w obecności twórcy zakładu i okalającej go osady –  wtedy już ministra – Wilhelma Friedricha von Redena, a wielki piec nazwano właśnie jego imieniem. Pierwsza kampania trwała jedynie 11 tygodni. Potem 5 grudnia piec wygaszono z uwagi na zakłócenia w pracy maszyny parowej. Dmuch obsługiwanej przez nią dyszy okazał się zbyt nikły, by realizować wielkopiecowy proces w obiekcie o takich rozmiarach. Po usunięciu usterek piec ponownie uruchomiono 2 lutego 1803 r. Tymczasem 15 grudnia 1802 r. rozpalono piec „Heinitz”, taki sam jak „Reden”. Oba łączyła stojąca pośrodku jedna hala odlewni. Zarówno ona, jak i dwie gichtociągowe (wyciągowe) wieże zbudowane zostały w stylu neogotyckim. Trzeci wielki piec „Wedding” uruchomiono w 1806 r. Wybudowano wówczas drugą halę lejniczą i trzecią gichtociągową wieżę.  

Rozpędzający się w pierwszej dekadzie XIX w. zakład miał ogromny potencjał i – jak się okazało – obiecującą przed sobą przyszłość. Zaprojektowany i wybudowany został z budzącą podziw maestrią. Jego architektoniczne założenia po latach uznano za jedno z najbardziej doniosłych dokonań w historii europejskiej architektury przemysłowej. Oddajmy głos Irmie Kozinie, która w opublikowanym w 2004 r. artykule Uwagi do dziejów architektury dawnego Chorzowa, wydanym w pracy zbiorowej U przemysłowych źródeł kultury. Z dziejów Górnego Śląska w XIX i XX w. napisała m.in.: „Wydane w serii «Atlasów» przez Deutscher Tasenbuch Verlag dwutomowe dzieło pt. Baukunst (Sztuka budowania) uważane jest za swoistą «biblię» współczesnego architekta. Od czasu publikacji pierwszego nakładu w 1981 r. było ono już wielokrotnie wznawiane, zostało też przetłumaczone z niemieckiego na wiele języków obcych, w tym m.in. na japoński i węgierski. Z uwagi na przyjętą przez wydawnictwo formułę kieszonkowej encyklopedii, wybór zaprezentowanych w poszczególnych tomach obiektów ograniczono jedynie do tych najważniejszych. Obok piramid egipskich, karolińskich założeń sakralnych czy paryskiego Wersalu poczesne miejsce (przy całkowitym zignorowaniu obiektów z terenów Polski) zajęła budowla z Królewskiej Huty (dzisiejszego Chorzowa), która przez specjalistów jest uznana za kamień milowy w dziejach światowego budownictwa. Na stronie 504 obok kopenhaskiej Frauenkirche autorstwa Christiana Frederika Hansena (1756-1845) i berlińskiego teatru zaprojektowanego przez Friedricha Gilly (1772-1800), zamieszczono wstępny projekt «Königshütte» (Huta «Królewska», datowany na rok 1797 i przypisywany dwóm wybitnym inżynierom związanym z uruchamianiem przemysłu na Górnym Śląsku Weddingowi i Baildonowi”. Prof. Irma Kozina, krótko i trafiając w sedno, komentuje tę sytuację słowami: „Huta «Królewska» jest bez wątpienia pierwszą budowlą dzisiejszego Chorzowa, która już na etapie projektowania stała się elementem światowego dziedzictwa kulturowego”.  

Prezentowany jako wrześniowy eksponat miesiąca w roku 2024 model autorstwa Zdzisława Ochockiego przedstawia Hutę „Królewską” wg. stanu na rok 1808 r., a więc z czasów, w których nie istniały jeszcze przeszło trzy dekady młodsze, popularne i działające na wyobraźnię, a przy tym dokładne jej wizerunki Ernsta Wilhelma Knippla. Powstające od lat 40. XIX w. litografie przedstawiające rodzący się na Śląsku przemysł, tworzył ten urodzony w 1811 r. artysta, będąc już właścicielem wydawnictwa miedziorytnika i rysownika Friedricha Augusta Tittla, u którego wcześniej się kształcił. Wtedy też współpracownikiem Knippla został Carl Julius Rieden. Litografie aż do śmierci Riedena w 1858 r. podpisywali wspólnie, o czym często się zapomina.  

Tymczasem jednak znamy wcześniejsze wizerunki Huty „Królewskiej”, m.in. miedzioryty niemieckiego rytownika Friedricha Gottloba Endlera (1763-1822), reprodukowane np. w albumie Alte Eisenwerke in Schlesien und Mähren. Industrieansichten aus der Sammlung Haselbach in München w opracowaniu Wilhelma Salewskiego, wydanym w 1962 r. przez Galtgarben-Verlag. Jeden z nich podpisany Ansicht der Königshütte mit 3 Hohen Öfen mógł posłużyć Ochockiemu do zrealizowania modelu najstarszych zabudowań huty, opisanego: przedstawia 3 wielkie piece opalane koksem, 3 wieże gichtociągowe, 2 budynki namiarowni, 2 hale lejnicze, 2 budynki kotłowni, budynek dmuchaw oraz 2 kominy”. Podstawą opracowania modelu były najprawdopodobniej wspomniane reprodukcje widoków huty Endlera z tego okresu, ale też rysunek techniczny z około 1808 r. 

W komentarzu wspominanego Dtv-Atlas. Baukunst czytamy, że projekt huty wykazuje dążenie do prostoty formalnej. Wszystkie elementy korpusu zostały znakomicie dostosowane do funkcji. Chwalono niewymuszoną symetrię budynków, ich pragmatyczne rozlokowanie, estetykę. Jak cytuje Irma Kozina: „Rustykowane mury, okragłołukowe otwory wejściowe i okienne odpowiadają monumentalnemu i surowemu w wyrazie charakterowi założenia […]”.  

Rozpalenie pierwszego wielkiego pieca w Hucie „Królewskiej” oznaczało początek jej rzeczywistego istnienia. Było zatem wyjątkową uroczystością i chwilą historyczną. Ale i w przyszłości uruchamianie wielkich pieców przeżywano z największym skupieniem. Gdy we wrześniu 1937 r. (huta nosiła wtedy imię Józefa Piłsudskiego) uruchamiano pierwszy od czasów wojny światowej wielki piec „A”, wydano „Wielkopiecówkę”, czyli satyryczną jednodniówkę. Skrzyła się humorem, napisana była znakomitym językiem, nader kompetentnie z podziwu godną fachowością, ilustrowana zabawnymi i z polotem podpisywanymi rysunkami. Skądinąd to także znakomite źródło historyczne, precyzyjnie omawiające projekt i działanie wielkiego pieca, jak również w prześmiewczy i sympatyczny sposób charakteryzujące ówczesne kierownictwo zakładu oraz twórców pieca. Na przykład w zabawnym dziale „Drobne ogłoszenia” napisano m.in. takie dotyczące niby konstruktora pieca „Wyszły już w druku teksty i komentarze do przekleństw rosyjskich, używanych przez inż. [Zygmunta] Krotkowskiego”.  

Są też i dowcipne wierszyki: 

 „Wylewając szlakę
dbaj, by było sucho,
bo jak cię szlag trafi,
będzie z tobą krucho” 

 „Patrz na lewo i na prawo,
patrz pod nogi i pod głowę, 
a oszczędzisz hucie wydatku
na wieniec pogrzebowy i orkiestrę” 

Na marginesie dodajmy, że z dbałości o przemysłowe dziedzictwo w każdym wymiarze nazwa tej cennej jednodniówki jest stosowana do okolicznościowych wydawnictw promocyjnych Muzeum Hutnictwa, a ona sama otrzymała należyte miejsce na ekspozycji stałej „Królestwo Żelaza”. 

Uroczyście rozpalano też wielkie piece po II wojnie światowej. Dwa uruchomiono w okresie rozpanoszonego stalinizmu, co oznacza, że wydarzeniom nadawano bombastyczne wręcz rozmiary propagandowe. 12 sierpnia 1951 r. zapłonął wielki piec „B”, a 22 stycznia 1953 r. wielki piec „C”. W tym pierwszym przypadku relacjonowała uroczystość Polska Kronika Filmowa, w krótkim triumfalistycznym materiale zatytułowanym „Ruszył Gigant Sześciolatki”. Informowano w trwającej nieco ponad dwie minuty migawce realizowanej w duchu propagandy komunistycznej i pochwały współpracy polsko-radzieckiej, że dzięki ofiarności załogi budowę i montaż pieca skrócono o przeszło cztery miesiące. Premier Józef Cyrankiewicz do pieca podszedł z pochodnią zapaloną na stalowni aż w Częstochowie, automatykę pieca ogłoszono „cudem techniki”. 

Model Zdzisława Ochockiego jest próbą odwzorowania najstarszego ze znanych wizerunków Huty „Królewskiej”, wzruszający w prostocie, na pierwszy rzut oka skromny, a przecież wskazujący, jak wcześniej zauważono, na jeden z najlepiej zaprojektowanych obiektów przemysłowych w tej części Europy. Gdy odwiedzą Państwo stałą ekspozycję Muzeum Hutnictwa, zobaczą kilka intersujących modeli hutniczych urządzeń. Modele wykonywali uczniowie przygotowujący się do zawodu hutnika. Opracowywali je starannie przez wiele miesięcy u schyłku zawodowej edukacji, zgłębiając tajniki przyszłego stanowiska pracy. 

Na koniec wróćmy jeszcze do słów prof. Irmy Koziny: „Huta «Królewska» jest bez wątpienia pierwszą budowlą dzisiejszego Chorzowa, która już na etapie projektowania stała się elementem światowego dziedzictwa kulturowego”. Tak, w rzeczy samej… Dodajmy zatem z całą mocą, że misją Muzeum Hutnictwa jest w pierwszym rzędzie ochrona tegoż właśnie dziedzictwa materialnego i niematerialnego, jego krzewienie oraz dbałość, o to, by znalazło trwałe miejsce w społecznej świadomości i kulturze Polski. Nawet tak skromny eksponat, jak model przedstawiający hutę przed dwustu szesnastoma laty,  na progu jej działalności, staje się wspaniałą okazją, by przyjęciu tej misji dać świadectwo.     

dr Jacek Kurek 

Eksponat miesiąca – sierpień

Friedrich Wilhelm von Reden założyciel Królewskiej Huty, bohater śląskiego przemysłu i ofiara „pomnikowych wojen”

Trudno wyobrazić sobie historię przemysłowego Górnego Śląska bez Friedricha Wilhelma von Redena, dyrektora Wyższego Urzędu Górniczego we Wrocławiu oraz pruskiego ministra. Był pierwszym, który w tak szerokim horyzoncie docenił potencjał tego regionu, jego zasoby i możliwości. To z jego inicjatywy wybudowano kopalnię „Król” i Hutę „Królewską”, dające życie obecnemu miastu Chorzów, pierwotnie znanemu jako Królewska Huta (obok niej od średniowiecza istniała wieś Chorzów, włączona do miasta w 1934 r.).

Friedrich Wilhelm von Reden urodził się 23 marca 1752 r. w Hameln w rodzinie silnie związanej z górnictwem i hutnictwem. Był krewnym Friedricha von Heinitza, którego zasługi dla niemieckiego przemysłu ciężkiego trudne są do przecenienia. Ojciec Wilhelma, Johann Ernst Wilhelm piastował godność radcy dworu w Wielkiej Brytanii, a także elekcyjnego księstwa Braunschweig-Lüneburg. Inny krewniak Friedricha Claus Friedrich (to kolejna wybita postać XVIII-wiecznego przemysłu) wprowadzał utalentowanego chłopca w meandry górniczej i hutniczej profesji. Zaczęły się jego studyjne podróże po Europie. Gdy wrócił, rozpoczął służbę w Prusach, wciąż się kształcąc i gromadząc wiedzę o przemyśle. Ciekaw był wszystkiego. Odwiedził nawet kopalnię soli w Wieliczce. To właśnie z inicjatywy Redena w 1786 r. do odwadniania kopalni w Tarnowskich Górach została sprowadzona z Anglii, pierwsza na kontynencie maszyna parowa (gdy cztery lata po jej uruchomieniu zobaczył ją odwiedzający miasto Johann Wolfgang Goethe, nazwał Redena „prawie geniuszem”). I wtedy właśnie, w 1786 r. w uznaniu zasług Friedrich Wilhelm von Reden otrzymał hrabiowski tytuł. W tym samym czasie rozbudowywał huty żelaza w Ozimku i Kluczborku (przypomnijmy na marginesie, że w 1827 r. w pierwszej z tych miejscowości powstał nad rzeką Mała Panew najstarszy na kontynencie żelazny most wiszący, do dziś będący ozdobą miasta). Wkrótce Reden znów udał się do Wielkiej Brytanii, tym razem w towarzystwie Johanna Friedricha Weddinga. Podróże te zaowocowały zaproszeniem na Śląsk wybitnych angielskich inżynierów: Johna Wilkinsona i Johna Baildona. W tym czasie praktycznie wszystkie najważniejsze inicjatywy przemysłowe na Śląsku m.in.: powstanie hut w Zabrzu, Gliwicach, Królewskiej Hucie, budowa Kanału Kłodnickiego (był pomysłodawcą transportu węgla łodziami) rodziły się i rozwijały z udziałem Redena. Po śmierci barona Friedricha Antona von Heinitza (15 maja 1802), został w 1803 r. ministrem. To właśnie bliskie stosunki z Heinitzem umożliwiły Redenowi przejście na służbę pruską. W 1778 r. został honorowym radcą górniczy w Departamencie Górnictwa i Hutnictwa berlińskiego Generalnego Dyrektorium. W związku z rozwijającą się karierą odbył studia w Akademii Górniczej we Freibergu. Jesienią tego roku był już we Wrocławiu, gdzie z Dzierżoniowa przeniesiono Wyższy Urząd Górniczy. Został jego dyrektorem. Pracę rozpoczął od kolejnego objazdu i wizytacji miejsc mu podległych (1779). W Wałbrzychu zwołał konferencję, podczas której przedstawił plan działania. Zaplanował utworzenie obwodowych urzędów górniczo-hutniczych (jeden powstał w Tarnowskich Górach) oraz powołał do życia faktorię kopalin we Wrocławiu. Leżała mu na sercu regulacja zasad handlu żelazem miedzy pruskimi regionami. I ta kwestia z powiedzeniem został przez hrabiego sfinalizowana. Dzięki Redenowi w Świerklańcu powstała pierwsza na Śląsku szkoła górnicza, szybko przeniesiona do Tarnowskich Gór. Wciąż podróżował i chłonął wszelkie nowości w zakresie eksploatacji i przetwarzania wartościowych zasobów ziemi.

Na krótko rozwój przemysłu na Śląsku, a na zawsze spektakularną karierę Redena zahamowała wojna francusko-pruska. Chcąc ochronić swoje zakłady przed dewastacją Francuzów, którzy zwyciężyli Prusy w bitwach pod Jeną i Auerstedt w 1806 r., złożył Napoleonowi wiernopoddańczą przysięgę, kosztowało go to utratę wszystkich stanowisk w Prusach i „zesłanie” do rodowych dóbr w urokliwym Bukowcu. Ostatecznie zyskał przebaczenie, a nawet odznaczony został w 1807 r. Orderem Orła Czerwonego, ale gorycz pozostała. Julian Ursyn Niemcewicz degradację Redena w pamiętniku tak skomentował: „Wypadł on z łaski w czasie napaści Francuzów. Zagorzalcy udali przed królem, że nie był on dość dobrym Prusakiem”.

Hrabia Reden zmarł 3 lipca 1815 r. w Bukowcu, gdzie niedługo przed śmiercią założył Towarzystwo Biblijne. Wdowa po przemysłowcu, Friederike Karoline von Reden (pobrali się w 1802 r., a poznali w Anglii, gdy Fryderyka była jeszcze dzieckiem, podczas studyjnej podróży jej przyszłego męża) pozostała w Bukowcu (tym ukochanym „Elizjum”) do śmierci w 1854 r. To ona sprawiła, że na początku lat 40. XIX w. przewieziono znad jeziora Wang w Norwegii do Karpacza słynny, ujmujący pięknem, zbudowany z drewna bez użycia gwoździ kościółek. Na cmentarzu przy nim pochowani zostali m.in. Tadeusz Różewicz oraz słynny parafianin, założyciel i dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantomimy – Henryk Tomaszewski. Bukowiec przedstawiał na litografiach będący w serdecznych stosunkach z Fryderyką Karoliną i goszczący u niej Ernst Wilhelm Knippel – ten sam, któremu zawdzięczamy pierwsze wizerunki Królewskiej Huty.

Już kilka dni po pogrzebie Redena współpracownik hrabiego i jego następca na urzędzie nadstarosty górniczego Johann Karl Ludwig Gerhard wystąpił z inicjatywą budowy pomnika. Idea dojrzewała. Szukano stosownej lokalizacji. Myślano m.in. o Wałbrzychu czy Tarnowskich Górach. Jednak mieszkańcy Królewskiej Huty od początku istnienia miejscowości świadomi byli znaczenia dokonań hrabiego von Redena i dlatego zanim jeszcze w 1868 r. miejscowość otrzymała prawa miejskie, uhonorowali go, stawiając pomnik na wzgórzu nazwanym jego imieniem (później znanym też jako Góra Wyzwolenia), tak by widoczny był z daleka, a spod niego samego można było podziwiać zakłady pracy, które dzięki niemu powstały. Monument zdobiłby piękny park już wcześniej – w latach czterdziestych, ale burzliwe wydarzenia Wiosny Ludów przesunęły plany o kilka lat. Zebrani w hutniczej gospodzie 31 sierpnia 1850 r. pracownicy kopalni i huty w obecności nadprezydenta śląskiej prowincji Johanna von Schlenitza, a także starosty bytomskiego powiatu Adolfa Leopolda von Teschowitza podjęli decyzję o budowie pomnika. W tym celu wybrano stosowny komitet z siedzibą w Katowicach. Jego przewodniczącym został Franz von Winckler, a sekretarzem Fryderyk Wilhelm Grundmann. Wśród członków komitetu był m.in. hr. Hugo Henckel von Donnersmarck. Każdy górnik i hutnik Królewskiej Huty zobowiązał się przepracować jedną szychtę z intencją finansowego wsparcia inicjatywy (dochód z tak wykonanych dniówek miał zasilić fundusz budowy pomnika). Prośbę o datki wysłano do wszystkich śląskich gwarectw, kopalń i hut. Ostatecznie koszt postawienia pomnika wyniósł niemal 14 500 talarów. Brakującą kwotę wpłaciła Waleska von Winckler, córka Franza, który 6 sierpnia 1851 r. zmarł. Autorem rzeźby był urodzony w Królewskiej Hucie (w domu należącym do owej pierwszej, powstałej z inicjatywy Redena kolonii robotniczej) w roku 1801 r. syn hutnika huty „Królewskiej” – Theodor Erdmann Kalide. Brązowy odlew powstał w Berlinie. Posąg mierzył 3,1 m. i ważył ok. 750 kg. Odsłonięcie zaplanowano na 25 września 1852 r. w 50. rocznicę rozpalenia ognia w pierwszym wielkim piecu w hucie „Królewskiej”. Jednak z powodu epidemii cholery, która wówczas nawiedziła miasto, stało się to dopiero 29 sierpnia 1853 r. Z tej okazji przyjechał król Fryderyk Wilhelm IV i uroczyście odsłonił pomnik. Zniszczono go latem 1939 r. (ogłoszono, że dokonali tego „nieznani sprawcy”), ale szybko odbudowano i raz jeszcze odsłonięto 7 lipca w 1940 r., tym razem podczas propagandowej uroczystości nazistowskiej, a na postumencie dopisano znaczący wers dotyczący zniszczenia pomnika: „obalili go Polacy, w ślepej nienawiści”, nie zważano przy tym na własną ślepą nienawiść wobec polskich dzieł jak np. w przypadku wzniesionego w latach 1936-1939 w Katowicach według projektu Karola Schayera budynku Muzeum Śląskiego (niemieckie władze okupacyjne zburzyły modernistyczny gmach w latach 1941-1944).

Pomnik Redena po II wojnie światowej znów został (jako symbol niemieckiej dominacji) zniszczony, a 6 września 2002 r. postawiony po raz trzeci, tyle że nie na Wzgórzu Redena (Górze Wyzwolenia), ale na placu Hutników. Rekonstrukcja jest dziełem tyskiego artysty Augustyna Dyrdy, który odtworzył monument na podstawie zdjęć. Pomysł wyszedł od Stowarzyszenia Miłośników Chorzowa, które z tą ideą wystąpiło w 1999 r., przewodniczącym był w tym okresie Roman Liczba. Ukonstytuował się wówczas Komitet Odbudowy i Rekonstrukcji Pomnika Hrabiego Redena. Nieliczne, ale głośno się wypowiadające środowiska protestowały przeciw tej inicjatywie (zakłócając też ceremonię odsłonięcia) jednak dla zdecydowanej większości mieszkańców miasta nie ulegało wątpliwości, że ze wszech miar jest ona słuszna i ostatecznie stała się ich dumą.

Muzeum Hutnictwa na stałej ekspozycji prezentuje ocalałą głowę zniszczonego w 1945 r. pomnika, a posiada także miniaturę monumentu, odlew z Królewskiej Odlewni Żeliwa w Gliwicach. To właśnie ową miniaturę pokazujemy jako sierpniowy obiekt miesiąca, upamiętniając rocznicę pierwszego odsłonięcia królewskohuckiego pomnika.

Przedstawia postać mężczyzny stosunkowo młodego, z krótkimi zaczesanymi w tył włosami i rękoma wyciągniętymi do przodu. Lewa dłoń podtrzymuje leżącą na lewym udzie mapę. Jego prawa noga jest wyprostowana. Mężczyzna ma na sobie koszulę z wysokim kołnierzem zapinaną na guziki zdobione godłem górniczym (pyrlikiem i młotkiem). Surdut ozdobiony został taśmą z pagonami. Postać Redena przedstawiono w obcisłych do kostek spodniach, spiętych pasem z klamrą zdobioną młotem i pyrlikiem. Buty hrabiego są na niewielkim obcasie z cholewką do kostek z prostokątną klamrą z przodu. W tyle z lewej strony postaci na węglu znajduje się niecka z urobkiem. Zarówno pomnik jak i prezentowana jako obiekt miesiąca statuetka nawiązują do rzeźbionych wizerunków władców i wodzów, tyle że w tym wypadku zamiast stroju antycznego widzimy mundur górniczy, a zamiast broni oskard, pod stopą natomiast znajduje się bryła rudy. Wizerunek tchnie majestatyczną siłą. Są w nim uwzględnione znaki nie wymagające specjalnego komentarza: pyrlik, młotek, niecka z urobkiem. Jednak intrygować może mapa. Co przedstawia? Czy Śląsk z zaznaczonymi miejscami aktywności hrabiego, jego dokonań? Nie… To nie obraz dumy, tym bardziej pychy. To inna mapa, znacznie ważniejsza z perspektywy trzymającej ją postaci. To najpewniej mapa pół górniczych. Bez niej nie byłaby możliwa żadna inwestycja hrabiego. Mapy geologiczne, wyrobisk górniczych, powierzchni, ale także inne były zawsze podstawowymi dokumentami w pracy Redena i jemu mu podobnych. Umiał je czytać, umiał interpretować i to owocowało.

W dziejach trzykrotnie stawianego i dwukrotnie niszczonego pomnika hr. Wilhelma von Redena jak w soczewce odbija się skomplikowana, bolesna historia Chorzowa, a „wojny pomnikowe” należą do najbardziej spektakularnych form propagandowej rywalizacji. Przypomnijmy jedną zaledwie, aczkolwiek złożoną historię. U schyłku XIX w. u wylotu obecnej ulicy Wolności powstał jeden z najbardziej charakterystycznych dla miasta gmachów – budynek poczty. W 1896 r. tuż przy nim stanął pomnik Germanii, który zniszczono w dobie śląskich powstań. Pozostał cokół, na którym w 1927 r. odsłonięto imponującą rzeźbę Powstańca Śląskiego (faktycznie: Pomnik ku czci poległych Powstańców Śląskich), przedstawiającą Juliusza Ligonia. Monument zaprojektował zwycięzca specjalnie rozpisanego konkursu – młody, 23-letni Stefan Zbigniewicz (autor m.in. zniszczonej przez nazistów monumentalnej rzeźby św. Barbary na gmachu Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie). Dzieło wykonał Wincenty Chorembalski (twórca m.in. usuniętego przez Niemców pomnika Stanisława Moniuszki w Katowicach na Placu Karola Miarki, dziś stoi tam kopia pierwowzoru).

Po wybuchu II wojny światowej pomnik powstańca został przez Niemców zlikwidowany. Cokół oczywiście znów pozostał. Na nim w 1946 r. postawiono statuę Orła Białego (zdemontowaną w latach 70.). Reaktywowany Pomnik Powstańca natomiast odsłonięto w 1971 r. na placu Gen. Zawadzkiego (obecnie Powstańców Śląskich). W detalach obiekt zmieniony został w stosunku do pierwowzoru m.in. kowal trzyma w ręku miecz wsparty ostrzem o podłoże, a nie podniesiony w gotowości do walki. Po statule Orła Białego została zaś jedynie skromna, pozbawiona architektonicznych walorów fontanna.

Jakże aktualna w nakreślonym przez nas kontekście jest błyskotliwa i zarazem sarkastyczna myśl Stanisława Jerzego Leca „Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać”.

dr Jacek Kurek 

Eksponat miesiąca – lipiec

Laur. Tadeusza Ślimakowskiego trzy rzeźby w metalu 

 

Tegoroczne lato przebiega pod znakiem wielkich sportowych wydarzeń. W pierwszej połowie lipca największe emocje obok dorocznego Wimbledonu (którego pierwsza edycja odbyła się 1877 r.), Tour de France (organizowanego od 1903 r.), rozpala rozstrzygająca faza rozgrywanych w Niemczach Finałów Mistrzostw Europy w piłce nożnej, a od 24 lipca XXXIII letnie Igrzyska Olimpijskie organizowane w Paryżu. Stolica Francji gości je po raz trzeci w historii. Wcześniej miało to miejsce w roku 1900 (a więc zaraz po pierwszej nowożytnej Olimpiadzie w Atenach z roku 1896), a potem jeszcze 24 lata później.  

Z tej okazji wybraliśmy z naszej kolekcji jako obiekt miesiąca trzy rzeźby o tematyce sportowej: Po rekord, Kolarze, Start, autorstwa Tadeusza Ślimakowskiego, artysty urodzonego w Krakowie 28 czerwca 1915 r., ale przez większość życia związanego z Chorzowem. Po wybuchu II wojny światowej we wrześniu zmobilizowany, walczył jako oficer zwiadowca. Ranny i wzięty do niewoli, więziony był w obozach jenieckich w Cieszynie i Stalag VIIIA w Görlitz-Moys i Ostrzeszowie. W marcu 1940 r. zwolniony jako inwalida wojenny, wrócił do Krakowa. Tu w 1945 r. rozpoczął studia na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych pod kierunkiem Jerzego Fedkowicza. Z powodu trudnych warunków materialnych musiał je jednak przerwać. Przeprowadził się na Górny Śląsk, podejmując zatrudnienie w przemyśle węglowym, jednocześnie nawiązał kontakt ze Spółdzielnią Pracy Artystów Plastyków. W 1950 r. zrezygnował z etatowej pracy, poświęcając się malarstwu, a od 1954 także rzeźbie. Ostatecznie zamieszkał w Chorzowie. Ślimakowski był twórcą o dużej samoświadomości oraz zwolennikiem nowości w sztuce. Dość powiedzieć, że od 1953 r. wraz z Ireną Bąk, Zdzisławem Bilińskim, Urszulą Broll, Krystyną Broll, Stefanem Gajdą, Klaudiuszem Jędrusikiem, Hilarym Krzysztofiakiem, Marią Obrembą, Zdzisławem Stankiem i Konradem Swinarskim tworzył grupę ST-53. Był wieloletnim sekretarzem Sekcji Rzeźby Zarządu Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków w Katowicach. W 1963 r. współorganizował Galerię Rzeźby Śląskiej w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie (dziś Park Śląski), zamieszczono w niej jedną jego pracę Lot. W chwili otwarcia prezentowano w niej 19 rzeźb autorstwa 12 twórców.  

Ślimakowski okazał się artystą wszechstronnym – zajmował się poza wymienionymi już malarstwem i rzeźbą także medalierstwem, scenografią i projektowaniem. W przestrzeni Chorzowa pozostawił wiele prac rzeźbiarskich. Za największe osiągnięcie w tej mierze uważał rekonstrukcję Pomnika Powstańca Śląskiego (zrealizowaną wspólnie z Henrykiem Gorajem, a początkowo także ze Stefanem Chorembalskim, bratem Wincentego, twórcy pomnika z 1927 r.). Nowa wersja dzieła stanęła na Placu gen. Aleksandra Zawadzkiego (obecnie Powstań Śląskich) w 1971 r. jednak w świadomości mieszkańców miasta Ślimakowski zapisał się już wcześniej. Na początku 1958 r. w „Życiu Chorzowa” informowano o otwarciu po remoncie kawiarni „Nasza” (znajdowała się przy ul. Bieruta 3, obecnie Faski). Budynek podczas powstawania estakady nad chorzowskim rynkiem zburzono, utrwalony został jednak na jednym z kadrów popularnego w Polsce w latach siedemdziesiątych serialu Daleko od szosy w reżyserii Zbigniewa Chmielewskiego. Wystrój lokalu powierzono Tadeuszowi Ślimakowskiemu i plastykom pracującym pod jego kierunkiem. Chociaż doceniono wówczas artystyczne walory przygotowanych dekoracji, wskazano jednak na ich mało przytulny, niezachęcający do odpoczynku charakter.  

W numerze 16. „Gońca Górnośląskiego” z 1960 roku poświęcono Tadeuszowi Ślimakowskiemu, mieszkającemu wówczas z żoną Wandą przy chorzowskiej ul. Ludwika Szabatowskiego (obecnie Górnośląska) osobny artykuł. Zaznaczono, że w mieszkaniu małżeństwa znajdowały się nie tylko prace plastyczne artysty, ale także jego projektu meble. Ślimakowski powiedział wtedy: „Każdy artysta plastyk, jeżeli chce coś powiedzieć na temat swojej współczesności, musi się znać na wszystkim, musi znać literaturę, muzykę, zagadnienia gospodarcze, musi bieżąco czytać gazety, chodzić do kina i teatru”. Jako zwolennik sztuki abstrakcyjnej uważał, że „malarstwo wymaga myślenia, ciągłego doskonalenia wrażenia, coraz lepszego wyrażania odczucia ze strony artysty […]”.  

Tadeusz Ślimakowski zmarł 18 maja 1988 r. Prace pozostawił żonie Wandzie, po której w 1990 r. przejął je Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych w Chorzowie. Ten przekazał kolekcje w 1992 r. do Muzeum w Chorzowie (w roku 2022 stało się ono częścią Muzeum Hutnictwa). Posiadana przez nas spuścizna Tadeusza Ślimakowskiego obejmuje 135 obrazów olejnych, 20 rysunków i 65 rzeźb (powstawały w latach 1950–1980). Spośród nich wybraliśmy trzy, wskazujące na zainteresowanie artysty sportem, ale przede wszystkim ciałem ludzkim w ruchu – Po rekord, Kolarze, Start.  

Dodajmy w tym miejscu, że kameralne formy rzeźbiarskie wykonywane m.in. z drutu, prętów czy blachy repusowanej stanowią istotna część dorobku twórcy. To często abstrakcyjne, przestrzenne kompozycje ażurowane, ale także wizerunki, form biomorficznych, ptaków i ludzi.  

 

Już odbił się, już płynie! Boską równowagą
Rozpina się na drzewcu i wieje, jak flagą,
Dolata do poprzeczki i z nagłym trzepotem
Przerzuca się jak gdyby był ptakiem i kotem
Kazimierz Wierzyński Skok o tyczce 

 

Po rekord z 1976 r. to rzeźba pełna, figuralna, przedstawia skoczka na długiej, 80 centymetrowej, w łuk wygiętej tyczce. Postać łączy się z tyczką obiema rękoma i przylega doń prawym biodrem. Giętkie ciało sportowca płynnie wygina się w łuk od ręki prawej przez korpus po obie wysoko uniesione nogi, co stwarza efekt harmonijnego i dynamicznego gestu będącego epifanią sprawności i wdzięku, z jakim porusza się wysportowane ciało. Zarówno głowa tyczkarza o kształcie zbliżonym do walca, a od góry wklęsła, jak i pozostałe części ciała zostały uproszczone i skubizowane z giętych i zespawanych pasów blachy. W miejscach spawów pojawiają się ostre krawędzi. Całość zyskuje cechy kunsztownej elegancji i umiaru.  

 

Oto jest podróż wielka początku i końca
Pośród planet rozpięta na kole transmisji,
Człowiek, istota boska i triumfująca,
Nad światem, jak tablica z drogowskazem wisi. 

Kazimierz Wierzyński: Gaj Akademosa  

 

Kolarze, którzy powstali w tym samym, co Po rekord roku, to rzeźba pełna, wykonana z wielu fragmentów miedzianej blachy, formowanej przez gięcie i repusowanie. Przedstawia grupę pięciu zdających się finiszować kolarzy. Trzech walczy o najwyższe podium – to sylwetki niemal równolegle z przodu, dwóch z tyłu już w pewnych odstępach wyraźnie za czołówką. Całość przedstawiona została w sposób minimalistyczny. Rowery artysta zredukował do samych obręczy, bez szprych ani jakichkolwiek innych elementów, co daje znakomity, zarazem nie tracący czytelności efekt. Ciała sportowców, jak wspomniano, z wyczuciem uproszczone praktycznie pozbawione są modelunku, spłaszczone, każde wygięte niejako w kształt odwróconej litery „U” (na którą składają się: jedna noga, tułów i ręce), z zygzakiem nogi wewnątrz tej litery i niewielką głową doklejoną nad rękami. W rzeźbie tej ujawnia się nie tylko wrażliwość artysty, jego warsztatowa sprawność, ale fantastyczna wprost umiejętność potraktowania stali jako okazji do wyrażenia artystycznych idei.  

 

Ach – stopy już poderwał alarmowy sygnał 
Klin powietrza się przez gardło aż do bólu wbił, 
Galop ruchu mnie poniósł, oddech z piersi wygnał
I z wszystkich żył pompuje coraz więcej sił.
Kazimierz Wierzyński: 100 m 

 

Start to rzeźba pełnoplastyczna o kompozycji dynamicznej, diagonalnej. I ona ludzkie ciało przedstawia syntetycznie. Oto ujęta postać mężczyzny – biegacza, uchwycona w momencie przechodzenia od pozycji startowej do biegu, radykalnie uproszczona i skubizowana. Głowę podobnie jak w sylwetce rzeźby Po rekord zbliżono do kształtu walca. Tors zawodnika jest płaski, plecy wygięte w harmonijny łuk. Prawa ręka gwałtownie wyrzucona w przód, lewa zgięta do tyłu; prawa noga z przodu i zgięta w kolanie lewa wyprostowana z tyłu. Tę intrygującą pełną wdzięku, dynamiki, pochwały ruchu kompozycję artysta wykonał z pasów blachy (białego metalu) nierównej szerokości, łagodnie wygiętych, łączących się ze sobą ostrymi krawędziami w miejsca spawania.  

Wszystkie zaprezentowane rzeźby są wykonane z metalu, który w rękach artysty nabiera wyjątkowej lekkości i giętkości, dynamiki, a jednocześnie siły, stając się materiałem idealnie plastycznym, a siłą ich ekspresji prezentowanych jest radykalny minimalizm.  

Tak jak pierwszy pochodzący z Królewskiej Huty rzeźbiarz (syn hutnika) Theodor Kalide pozostał jako artysta wierny materii hutniczej, tak zamieszkały w Chorzowie (obecna nazwa dawnej Królewskiej Huty) Tadeusz Ślimakowski tworzył m.in. w metalu, a więc szlachetnym tworzywie pobudzającym ludzką wyobraźnię i pozwalającym wyrazić pochwałę sztuki. 

Do rangi symbolu urasta miejsce powstania (Chorzów) rzeźb Po rekord, Kolarze Start oraz ich ekspozycji, czyli Muzeum Hutnictwa w Chorzowie, przywołują bowiem pamięć hutniczego etosu nie tylko w wymiarze produkcji stali do celów użytkowych, ale także artystycznych. Przypominają, że Chorzów to nie tylko miasto przemysłu, ale i związanej z nim sztuki, a huta to nie tylko miejsce wytwarzania stali, ale przestrzeń inspiracji twórczych. Dodajmy, że w chwili gdy powstawały prezentowane rzeźby Ślimakowskiego miasto było także prężnym ośrodkiem sportu, którego przedstawiciele osiągali niejednokrotnie wybitne wyniki. A stal jako tworzywo artystycznej inwencji przypomina o jeszcze jednym, poetyckiej wrażliwości tych, którzy wnikają w fenomen hutniczego powołania. Wszak i Walenty Roździeński, pisząc pierwszy w języku polskim tekst o pracy kuźników i gwarków Officina ferraria… posłużył się wierszem.  

dr Jacek Kurek 

Eksponat miesiąca – czerwiec

Islandzkie opowieści…

17 czerwca w Islandii obchodzony jest Dzień Niepodległości. Z tej okazji prezentujemy cenny XVII-wieczny wolumin islandzki pochodzący z naszej kolekcji.
Landnámabók (Księga o Zasiedleniu), to dzieło pierwotnie spisane w XIII w. opisujące historię zasiedlania dzisiejszej Islandii.
Dla narodu islandzkiego jest to tak ważna pozycja w literaturze, jak dla Polaków drukowane wydanie Roczników czyli kronik słynnego Królestwa Polskiego Jana Długosza. Spisany w średniowieczu Landnámabók wymienia m.in. Wikingów – pierwszych osadników wyspy. Opisuje 1400 osad i 3000 historycznych postaci. Dzieło to jest bardzo cennym źródłem wiedzy o przodkach dla mieszkańców Islandii.

Och, trudno nie tęsknić za Islandią, tą najdziwniejszą w świecie krainą,
ulepioną z ognia i lodu.
Andreas William Heinesen

 

Dzień Niepodległości upamiętnia ogłoszenie w 1944 r. wyspy niezależną republiką (aż 97% biorących udział w głosowaniu Islandczyków opowiedziało się za zerwaniem unii personalnej z Danią). Dzień proklamacji Republiki nie był przypadkowy – świętowano bowiem wtedy także urodziny bohatera narodowego Jóna Sigurðsona (1811-1879) – orędownika niepodległości Islandii. Po śmierci Sigurðsona nazywanego „forsetim” (prezydentem), gdyż był Prezydentem Stowarzyszenia Literackiego, zaczęto w rocznicę jego urodzin organizować demonstracje patriotyczne, chociaż nie obyło się bez sporów dotyczących dróg dążenia do niepodległości. Trzeba jednak podkreślić, że w stulecie urodzin Jóna świętowanie miało już charakter ogólnokrajowy. W związku z czerwcowym świętem Islandczyków postanowiliśmy jako obiekt miesiąca pokazać odwiedzającym nas Gościom cenny XVII-wieczny wolumin islandzki znajdujący się w naszych zbiorach. 15 marca tego roku specjalnie by zobaczyć księgę przyjechał do nas ambasador Islandii Hannes Heimisson, któremu towarzyszyła prof. Maria Sibińska z Uniwersytetu Gdańskiego i Emiliana Konopka z Ambasady Islandii. Prezentowany starodruk to pierwsze wydanie, z 1688 r. Nadmieńmy jeszcze, że na całym świecie zachowało się jedynie 30 egzemplarzy tej edycji.

Początki

Na wyspie znajduje się 10.000 wodospadów i 130 wulkanów, w tym 15 czynnych, a także największy w Europie Park Narodowy Vatnajökull, tymczasem nie mniej  niż przyroda fascynująca jest historia tego wyjątkowego miejsca. Najpewniej pierwszymi osadnikami byli Wikingowie z Norwegii oraz przybysze celtyccy: szkoccy i iryjscy. Za pierwszego osadnika  uznawany jest jednak Ingólfur Arnarson, wódz z Norwegii, który do brzegów wyspy dopłynął w 874 r. Miał tu zbudować farmę, na miejscu której znajduje się dziś Reykjavik. Jednakże niewykluczone, że pierwsi osadnicy na wyspie pojawili się już VIII wieku, a byli nimi wspomniani szkoccy i irlandzcy mnisi. Prowadzone niedawno przez Larsa Einarssona w Stöðvarfjörður we wschodniej Islandii wykopaliska odsłoniły pozostałości budynku, którego wiek sięga czasu nieco wcześniejszego niż rok 800. Konstrukcja obiektu i znalezione w nim przedmioty są typowe dla Skandynawii w okresie wczesnego średniowiecza. Nie sposób jednak autorytatywnie stwierdzić, że budowniczy domu byli Skandynawami. Archeolodzy odnaleźli na stanowisku wiele przedmiotów codziennego użytku oraz rzeczy wartościowe, takie jak pierścień i srebrne monety. Oprócz tego również chalcedon, co udowadnia, że mieszkańcy znali się na obróbce kamienia. Einarsoon jest zdania, że stanowisko w Stöðvarfjörður nie było gospodarstwem osadników, a tymczasowym miejscem pozwalającym rozeznać teren pod ewentualne osadnictwo.

Dawne Księgi

Wprawdzie początki kolonizacji Islandii toną w mrokach tajemnicy, to jednak przełom IX i X wieku jako czas przybycia na wyspę Normanów dyskusji nie podlega. To oni w 930 r. rozpoczęli zwyczaj dorocznych zgromadzeń wszystkich wolnych mieszkańców wyspy na równinie Thingvellir – Althing. Uznaje się to za początek parlamentaryzmu. Zgromadzenie Althing w 1000 r. zdecydowało o przyjęciu chrześcijaństwa (naciskał na to król Norwegii Olaf I Tryggvasson, z którym Islandia miała wówczas zawarte porozumienie). Pierwsze biskupstwo powstało w Skálholcie pół wieku później – w 1056 r., założył je Ísleifur Gissurarson. W latach 1117-1118 dotychczas przekazywane ustnie prawa Althingu zostały spisane. W 1133 roku powstał pierwszy na Islandii klasztor ufundowany w Þingeyri (fiordy zachodnie). Od tego momentu klasztory stawały się istotnymi centrami dla krzewienia literatury i edukacji.

O tym, jak wyglądało wówczas życie osadników na wyspie, opowiada Księga Osadnictwa z XII/XIII w. – Landnámabók, której autor Ari Thorgilsson wskazuje Wikingów jako pierwszych osadników. Opisuje 1400 osad i 3000 historycznych postaci. Landnámabók powstał w tzw. złotej epoce pisania sag, czyli klasycznej literatury średniowiecznej po islandzku w archaicznym języku. W Islandii przez ostatnie 1000 lat język nie został poddany zbyt wielu zmianom, zatem współcześni mieszkańcy wyspy mogą czytać stare sagi z o wiele większą swobodą niż na przykład Polacy staropolskie. Jest to jedyny taki język w Europie – jednocześnie jeden z najtrudniejszych.

W zbiorach Muzeum Hutnictwa znajduje się pochodzący, jak już wspomnieliśmy,  z 1688 roku starodruk islandzki zawierający trzy księgi:  średniowieczny Landnámabók oraz późniejsze: Schedae Ara Prestz Froda Um Island (Karty Ariego Frody z Islandii) z opisem przedkolumbijskiego odkrycia Ameryki przez wikingów (Winlandii) oraz historią Islandii i Grenlandii a także Gronlandia z opisem tej odkrytej przez Islandczyków wyspy. Odkrycie i kolonizacja Grenlandii miały mieć miejsce w 981 r. i były dziełem Eirikura (Eryka Rudego), ojca Leifura Eirikssona.

Schedae Ara Prestz Froda Um Island (znane również jako Islendingabok” lub The Small Landnamabok) stanowi jedno z najwcześniejszych źródeł dotyczących odkrycia Ameryki przez ludy nordyckie, i zawiera jedno z najdawniejszych odniesień do „Wineland” („Vinland” – tj. część Ameryki Północnej, dziś identyfikowana jako Nowa Fundlandia), jedną z pierwszych drukowanych relacji z odkrycia Grenlandii. Jest zatem jednym z najważniejszych dzieł islandzkiej historii, pierwszą islandzką historię napisaną w języku staronordyckim. Jej autor – Ari Frode Thorgillsson jest prawdopodobnie najważniejszym islandzkim historykiem, pomimo tego, że wskazana praca jest jedyną, o której wiemy na pewno, że została napisana przez niego. Oprócz tego, że jest pierwszym islandzkim autorem piszącym w języku staronordyckim, to także pierwszy ze wszystkich islandzkich historyków, który, jak już mówiliśmy, wspomina o Wineland. Ów przełomowy fragment opisujący odkrycie i nazwanie Grenlandii oraz legendarną wzmiankę o Wineland („Vinland”) znaleźć można na stronie 6: „Ten kraj, który nazywa się Grenlandią, został odkryty i skolonizowany z Islandii. Eryk Rudy [Eirekr enn Rauthi] był imieniem człowieka, mieszkańca Breidafirth, który wyruszył stąd i osiedlił się w tym miejscu, które od tego czasu nazywa się Ericsfirth [Eiriksfiorthr]. Nadał nazwę krajowi i nazwał go Grenlandią, mówiąc, że musi przekonać ludzi do udania się tam, jeśli kraj ma dobrą nazwę”.

Gronlandia powstała prawdopodobnie w XIII w., a najstarszy zachowany rękopis (Flateyjarbók) pochodzi ze stulecia XIV. Nazywana jest jedną z Sag Winlandzkich, opowiadających historię podróży Eryka Rudego i jego dzieci (Leifa Szczęśliwego, córki Freydis i synowej – law Gudrid) na Grenlandię i Nową Fundlandię. Tekst ukazał się drukiem pod koniec XVII w. Kompilatorem opowieści był Arngrímur Jónsson z przydomkiem Uczony.

Księgi wciąż obecne

W XVII stuleciu, z którego pochodzą cenne islandzkie księgi znajdujące się w zbiorach Muzeum Hutnictwa, powstały też słynne Psalmy Pasyjne Hallgrímura Péturssona (1614-1674). Nieco wcześniej, w 1584 r. wydano Biblię w języku islandzkim (a Nowym Testamentem w rodzimym języku Islandczycy dysponowali od 1540 r.). Siedemnaste stulecie obfitowało także w wydarzenia dla Islandii dramatyczne. W 1602 r. wprowadzono duński monopol handlowy, a w 1662 r. król Danii ogłosił się władca absolutnym wyspy. W 1625 r. po raz pierwszy spalono na wyspie kobietę pod zarzutem uprawiania czarów, a w 1627 r. muzułmańscy piraci uprowadzili do Turcji kilkuset Islandczyków. Konsekwentnie jednak kultura Islandii rozwijała się, a jej mieszkańcy dojrzewali, zwłaszcza od stulecia XIX, do myśli o samodzielności państwowej. Chociaż liczył zaledwie 200 mieszkańców w 1786 r. Reykjavik stał się stolicą Islandii.

Dodajmy jeszcze, że Islandczycy są narodem, który w przeliczeniu na jednego mieszkańca posiada najwięcej książek. Nie jest to tylko symboliczne. Islandczycy dużo czytają, co ciekawe, bardzo często sami piszą i wydają książki. Obecnie na jednego mieszkańca przypada tu więcej książek niż w innych krajach. Na 300 tys. mieszkańców, 30 tys. to pisarze. Zupełnie niedawno obowiązywało jeszcze rozwiązanie umożliwiające uzyskanie stypendium nadawanego przez islandzki rząd dla tych, którzy pragnęli napisać swoją książkę

dr Jacek Kurek

Eksponat miesiąca – kwiecień

W nocy z 30 na 31 marca zmieniamy czas na letni!  
Przy tej okazji przedstawiamy kolejny obiekt miesiąca! 

Jest to zegar z figurą piłkarza, który nosi inskrypcję „Pamiątka od S.M.P. Gwiazda Nowe Hajduki w grudniu 1930″. Na zegarze widoczne logo producenta – Kienzle. Jest to jedna z najstarszych niemieckich firm produkujących zegary, powstała w 1822 r. w  Schwenningen nad Neckarem, Badenia-Wirtembergia.   S.M.P „Gwiazda” było katolickim stowarzyszeniem, którego celem było m.in. jednoczyć polską młodzież. Przy stowarzyszeniu funkcjonowała drużyna piłkarska oraz grupa szachistów. Eksponat miesiąca nawiązuje do zmiany czasu z zimowego na letni (30/31 marca) oraz do 104. rocznicy powstania Klubu Sportowego Ruch. Był on jednym z  pierwszych polskich klubów plebiscytowych. Obecnie jest jednym z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich grających w Ekstraklasie. 

Zapraszamy do odwiedzenia naszego muzeum i odkrywania fascynujących historii, które kryją się za tymi unikalnymi eksponatami!

Eksponat miesiąca – marzec

21 marca obchodzimy 70. rocznicę największej katastrofy w polskim górnictwie po II wojnie światowej – pożaru w kopalni Barbara-Wyzwolenie w Chorzowie.

Do pożaru doszło, gdy około 400 górników pracowało głęboko pod ziemią. Jego prawdopodobnymi przyczynami było zaprószenie z lampy karbidowej lub samozapłon węgla. Liczba ofiar przez długi czas była ukrywana przez władze. Oficjalnie podawano, że życie straciło 80 osób, szacuje się jednak, że rzeczywista liczba mogła przekroczyć nawet 100 ofiar. Różnica w liczbach wynika prawdopodobnie, z chęci ukrycia przez ówczesne, komunistyczne władze faktu, że do pracy w kopalni wykorzystywano więźniów niemieckiej narodowości. Za podstawową przyczynę katastrofy uznaje się złą i przestarzałą organizację pracy. Prowadzone śledztwo miało na celu znaleźć winnych za wszelką cenę oraz wykazać, że katastrofa była skutkiem sabotażu sił imperialistycznych i reakcyjnych. Elementem śledztwa było fabrykowanie dowodów, jak w przypadku głównego mechanika kopalni – inż. Emanuela Drużby, któremu podrzucono materiały wybuchowe i broszury faszystowskie, co umożliwiło wydanie skazującego wyroku.
W rzeczywistości na ogromną liczbę ofiar podczas katastrofy przede wszystkim wpływ miały braki wyszkolonej kadry, deficyt środków łączności w odpowiedniej ilości, niedostatki w wyposażeniu i organizacji grup ratowniczych oraz nieodpowiednie przygotowanie stanowisk pracy spowodowane pogonią za wysokim wydobyciem.
Nawiązaniem do tragicznej rocznicy jest prezentowany w muzeum eksponat miesiąca – rzeźba górnika z tradycyjnym zawołaniem Glück Auf! – Szczęść Boże!
Zapraszamy do odwiedzenia naszego muzeum i odkrywania fascynujących historii, które kryją się za tymi unikalnymi eksponatami!

Eksponat miesiąca – luty

Mówi się, że muzeum to przede wszystkim jego kolekcja, jednak ograniczenia przestrzeni wystawienniczej zazwyczaj uniemożliwiają pokazanie wielu cennych i nieoczywistych obiektów, które na co dzień przechowywane są w magazynach muzealnych.
Postanowiliśmy dzielić się z Wami naszymi skarbami, dlatego co miesiąc będziemy prezentować wybrane eksponaty w holu Muzeum Hutnictwa przy ul. Metalowców 4a w Chorzowie. Te obiekty mają szczególną wartość, często łącząc się z bieżącymi wydarzeniami lub rocznicami.

10 lutego rozpoczynamy Chiński Nowy Rok, który nosi znak Smoka. W związku z tym obiektem miesiąca jest WAZON Z MOTYWEM BUDDYJSKIM, który pochodzi z Zamku w Świerklańcu. Wazon powstał najprawdopodobniej ok. 1900 roku, podczas panowania cesarza Guangxu, z dynastii Qing. Na naczyniu odnajdziemy buddyjski motyw smoka i 18 arhantów. Motyw ten jest popularny w sztuce buddyjskiej. Zgodnie z tą religią arhant jest istotą, która osiągnęła ostatni stopień do doskonałości lub jest godna osiągnięcia nirwany lub ją już osiągnęła. 18 arhantów, według opisów, miało być pierwotnymi naśladowcami Buddy, którzy podążali ścieżką 8 praw i osiągnęli 4 stopnie Oświecenia. W buddyzmie smok jest symbolem nirwany, mądrości oraz oświecenia. Jego symbolika jest związana również z przywiązaniem do życia doczesnego.

Zapraszamy do odwiedzenia naszego muzeum i odkrywania fascynujących historii, które kryją się za tymi unikalnymi eksponatami!